Signum Temporis. Ile osób było na wystawie, a nie wie, co oznacza ten zwrot? Kto przyszedł z rzeczywistego zainteresowania, a kto dla „lansu”? Nie mnie to roztrząsać, jednak razi mnie taki sposób patrzenia na sztukę przez niektórych. To takie modne - pójść na wernisaż. Napić się wina. Obejrzeć prace z nadzieją w oczach, że nikt do nas nie podejdzie, o nic nie zapyta. A potem odwrócić się na pięcie, wrócić do domu i zasnąć spokojnie. Czy właśnie na tym opiera się współczesny świat? To są te drogowskazy, za którymi idą tłumy?
Bogu dzięki, że takie przypadki zdarzają się sporadycznie. Może to właśnie na wystawie w Muzeum Miejskim w Tychach można było to dostrzec, bo jest to ekspozycja wyjątkowa. Wcale nie lepsza, wypierająca inne, ale niezwykle ważna. Sam klimat sali, w której odbywa się wydarzenie artystyczne, jest przenikający. Oddziałuje na człowieka. Połączenie dzieł sztuki najnowszej z dziełami klasyków awangardy robi piorunujące wrażenie. W jednym pomieszczeniu znajdują się dzieła różnych nurtów artystycznych ostatniego stulecia. Obrazy przeplatają się z instalacjami wideo. Wzajemnie na siebie oddziałują, tworząc całość. Są skrajnie różne, a mimo to jest pomiędzy nimi magiczna więź.
Prace Jacka Rykały szczególnie przyciągnęły moją uwagę. Gdy się na nie patrzy, czuć zapach historii. Pożółkłych startych kronik opisujących to, co już się skończyło. Z jego dzieł można odczytać smutne spojrzenie, przenikającą melancholię. Jego prace to opowieści, które pokazane są nie tylko poprzez sam obraz - ilustrację, ale także poprzez rzeczywiste przedmioty włączone do dzieła. Haczyki, fotografie, czy też tabliczki z numerami domów są potwierdzeniem tego, że autor pragnie coś udokumentować, sprawić, by przeszłość stała się wieczna. Kiedy patrzyłam na prace Rykały, obudziła się we mnie chęć do refleksji, wycieczki po przeszłości, ale także uświadomiłam sobie, że to, co dzieje się teraz, kiedyś będzie przeszłością. Odezwał się szacunek do tego, w jakim świecie teraz żyjemy.
Niezwykłą uwagę skupia na sobie także wideoinstalacja „Krew poety” Lecha Majewskiego. 33 wideoarty to instalacja, która jest bardzo kontrowersyjna. Przenika się tam świat filmu i sztuki. Dzieło jest możliwe do interpretacji na wiele sposobów. W zależności od tego, czy popatrzy się osobno na każdy film, czy na całość instalacji, można odnaleźć różne życiowe prawdy. Widz, przechodząc od ekranu do ekranu, tworzy swoją własną historię. W końcu filmy nie są ponumerowane, można je oglądać w dowolnej kolejności. Realizacja jest niezwykłym zagłębieniem się w ludzką psychikę. Przekrojem systemu myślenia, dotarciem do samego sedna. Wszystko odbywa się bardzo symbolicznie, bez słów. Skojarzenia, archetypy próbują nam pomóc w rozwikłaniu artystycznej zagadki.
To tylko niektóre przysmaki oferowane nam przez kuratorkę projektu, Beatę Wąsowską, a przecież znajduje się ich tam o wiele więcej. Każde dzieło jest równie ważne, żadne nie przewyższa drugiego. Klasyka jest niezwykle ważnym punktem odniesienia dla sztuki najnowszej, wskazuje drogę, pomaga się odnaleźć w tym wielkim świecie. Całe życie właśnie na tym się opiera. Przeszłość wpływa na to, co jest i na to, co dopiero będzie. Wianuszki powiązań tworzą całość, naszą kulturę, tradycję. Wpływają na ludzkie zachowania, ich mentalność i podejmowane decyzje. Iść na kolejny wernisaż czy nie?
Agata Kołodziejczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz