12 grudnia 2010

Kij w Semarzysko

Drobiazgi, drobiazgi są najistotniejsze! Bo nic, tylko drobiazgi zawsze i wszędzie człowieka zgubią.” Powyższy cytat to fragment „Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego. Trzeba przyznać, że jest niezwykle trafny. Idealnie określa mechanizm zapadania informacji w pamięć. To właśnie szczegóły, z pozoru nieważne, bardzo dużo mogą nam powiedzieć. Podoba mi się, że Dostojewski podkreślił ten aspekt. Dzięki temu dowiódł, jak bardzo wgryzł się w temat, włożył kij w sam środek mrowiska. Zwrócił ludziom uwagę na to, co niby jest oczywiste, ale i tak warto o tym mówić. Drobiazgi potrafią zgubić, mogą też pomóc, ale jedno jest pewne - uważny obserwator na sto procent je dostrzeże. Na ich podstawie można bardzo dużo powiedzieć o człowieku. Określić jego sposób patrzenia na życie, sposób myślenia.

To właśnie poprzez szczegóły można wyrazić siebie. I wiele osób z tego korzysta. I tu dochodzimy do sedna sprawy – to właśnie taką metodę często obierają artyści. Na przykład Gabriela Kiełczewska-Słowikowska czy Bogdan Kosak. Oboje artyści zajmują się ceramiką, jednak ich spojrzenia na świat są kompletnie inne. Świeżo otwarta wystawa w Semarze - sklepie meblowym na tyskich terenach przemysłowych - jednoznacznie to potwierdza. Zaskoczyła mnie harmonia otoczenia z pracami artystów. Całość idealnie się komponuje, tak jakby była dla siebie stworzona. Ponadto wystawa jest niezwykle pozytywna, dzieli się z ludźmi dobrą energią.

Gabriela Kiełczewska-Słowikowska przedstawiła dwa cykle prac: „Kamienie dźwięku” i „Droga sztuki”. I tutaj warto zaznaczyć, że obejrzenie wystawy nie jest kwestią pięciu minut. Jeśli chcemy ją „rozgryźć”, to będzie potrzebna solidna dawka wnikliwego obserwowania. Bo nagle można odkryć, że „Kamienie dźwięku” to tak naprawdę dzwonki, które równie dobrze można powiesić sobie w kuchni. A poza nazwą „Droga sztuki” istnieje druga, Geijutsudō - czyli japońska wersja polskiej nazwy. To jedno słowo mówi niesamowicie dużo o artystce. Pojawia się pytanie, czemu akurat ten język? I tutaj, na szczęście, nie ma problemu z odpowiedzią, bo można zapytać samą autorkę. „Zawsze miałam umiłowanie do natury, a Japonia jest dla mnie ogromną inspiracją. Traktuję to miejsce jak powrót do tego, co jest pierwotne. Natura i sztuka tworzą niezwykłą harmonię. Przez to krótkie słowo starałam się wyrazić swoje emocje do tego języka, kraju, po prostu Japonii. Podkreślić, jak bardzo jest to dla mnie ważne.”

Drugi artysta, Bogdan Kosak, przedstawił także dwa cykle. Pierwsza praca to płaski i gładki przedmiot z wieloma zagłębieniami. Ni to talerz, ni ozdoba na ścianę. A może coś jeszcze innego? I właśnie o to chodziło artyście, podkreślił ten motyw jeszcze bardziej czymś, co mogło niektórym umknąć. Mianowicie praca nie miała żadnej nazwy, zero karteczek z informacją, w  jakiej temperaturze ceramika została wypalona, żadnego określenia, co to właściwie jest. Wydaje mi się, że twórca dzieła czerpie ogromną radość z tego, że „ludzie robią z pracami, co chcą, dają im drugie i trzecie, i czwarte życie.” - jak to określa sam artysta. Bogdan Kosak twierdzi, że wszystkie przedmioty mają nam służyć i ja w pełni się z  nim zgadzam. To niezwykłe, że sztuka jest nagle tak bliska nam - zwykłym ludziom, możemy z niej korzystać, nie ma dystansu.

Drugi cykl to otoczaki. Gładkie, białe i, co zaskakuje, puste w środku „kamienie”. I tutaj widać wyraźną analogię do „Otoczaków” Magdaleny Abakanowicz. Nawiasem mówiąc, jednej z ulubionych rzeźbiarek projektanta. Ta artystka wykonała bardzo podobny cykl, ale był on zainspirowany żywymi organizmami. U Bogdana Kosaka otoczaki nie są postrzegane w ten sposób. Chociaż paradoksalnie na wystawie są tak ułożone, że wyglądają jak, odwrócona do nas tyłem, idąca gromadka. Nazwa „otoczaki” nie wzięła się od zwierząt, ale od słowa otoczenie. Bo - jak tłumaczy sam artysta - „To ich wnętrze jest najważniejsze, one tylko otaczają to, co może być w środku.”  Jest to niesamowicie ciekawe podejście, zniszczenie tego artystycznego stereotypu: „To moje dzieło. Nie ma nic ważniejszego. Wy, zwykli ludzie, możecie je tylko obejrzeć z odległości co najmniej 3 metrów i jeszcze za to podziękować”. Tutaj każdy może sobie wziąć pracę do ręki, pogłaskać, poczuć, jak jest wykończona. Podobnie jak w przypadku pierwszego dzieła także ten nie ma konkretnej, zapisanej nazwy, a każdy może go widzieć na swój sposób. Czy to jako wazon, czy też domek dla chomika. Ta osobista interpretacja stwarza możliwość brania bezpośredniego udziału w sztuce, pozwala na kreatywne myślenie i zupełną dowolność.

Jak widać, szczegóły są decydującymi elementami i ktoś, kto nie zwróci na nie uwagi, może wiele stracić. Dostojewski już w XIX wieku zdawał sobie z tego sprawę i wiedział, że trzeba to podkreślić. I nieważne, że tam chodziło o zbrodnię i plan działania. Ta sytuacja jest ponadczasowa, przekłada się na nasze życie. W końcu każdy z nas obiera jakiś kierunek, plan, według którego chce działać. I to właśnie te szczegóły, drobiazgi często są wyznacznikami, dzięki którym inni ludzie postrzegają nas w taki, a nie inny sposób.

Agata Kołodziejczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz