21 grudnia 2010

Krzyk kontrowersji

Świat postępuje do przodu. Wszystko się zmienia. My, nauka, sztuka, przyroda. Ten proces jest nieuchronny i nieodwołalny. Inaczej stalibyśmy w miejscu. Nie umiem sobie nawet wyobrazić statycznego świata. Musiałby być przeraźliwie nudny. A człowiek przecież potrzebuje zmian. Mówi się, że to zwłaszcza kobiety są spragnione metamorfoz. Że jest to nieodłączny element życia. Zmiany, jako ten naturalny efekt uboczny egzystencji, są tak naprawdę bardzo ważne.

Nic dziwnego, że ludzie szukają nowych dróg, nowych rozwiązań. I najciekawsze jest to, że nie ma jednej, stałej mapy. Możemy się wzorować na innych ludziach, ale tak naprawdę nasza droga jest niepowtarzalna. Tak samo jak można by sklonować człowieka, stworzyć coś idealnie podobnego, złożonego z takich samych cząsteczek, ale wnętrze, uczucia i emocje byłyby zupełnie inne.

A czy nasze drogi są zawsze słuszne? Niekiedy okazuje się, że wcale nie są takie dobre. Lub krzyczą kontrowersją. Często dzieje się tak w sztuce. Ludzie przyzwyczaili się do tradycyjności. Malarstwa, obrazów na ścianie. A plastyka cały czas się rozwija, nie jest już tak dosłowna jak kiedyś. Więcej wymaga od odbiorcy, zmusza do myślenia. Pojawiły się setki nowych technik.

Jedną z nich jest liberatura. Nawet w Wordzie to słowo jest podkreślane i oznaczane jako nieznane! Jest to tak świeża dziedzina sztuki, że wzbudza nie lada emocje. Bo tak właściwie, co to jest? Jak mówi Katarzyna Bazarnik: „Liberatura to wolność, otwartość artystyczna, przekraczanie granic między gatunkami i sztukami, to literatura nie spętana ograniczeniami narzuconymi przez reguły, kanony, krytyków. To pisanie-ważenie liter (czcionek, obrazów, elementów graficznych) w celu zbudowania książki. W dziele liberackim chodzi o świadome wykorzystanie materialności literatury, słowa, zdania i przestrzeni książki, o integralność tekstu i obrazu. ‘Jak’ jest częścią ‘co’”. Zachwyciła mnie ta nowa technika, bo jest ogromnie kreatywna i nieszablonowa.

20 stycznia br. odbył się wernisaż wystawy książki artystycznej Anny Majki Czech. Jest to piąta wystawa z cyklu Akcji Sztuki>Nowe i będzie trwała jeszcze do 16 stycznia. Można na własne oczy zobaczyć tę oryginalną dziedzinę. Niestety, artystka nie była obecna na otwarciu z przyczyn technicznych. Mimo to spotkanie było bardzo ciekawe. Pani Beata Wąsowska naprowadziła gości na odpowiedni trop, przybliżając zebranym sylwetkę pani Czech i opowiadając o jej twórczości. Konwencją wernisażu było pokazanie książki w fazie projektu pomiędzy półkami pełnymi „zwykłych” książek. W końcu biblioteka to nie galeria. Książka przedstawiona jest w gablotkach na korytarzu. Całość to połączenie śląskich, odważnych motywów. Przekroczona została granica pomiędzy „ciężką” staroświecką sztuką a nowatorskimi, świeżymi pomysłami. Wesołe wierszyki dodają lekkości i dynamizmu.

Zabawa literami przypomina mi fascynację dziecka, które odkrywa świat pisany. To właśnie wtedy tłumaczy się maluchom, że nie, tak się nie pisze. Ma być od lewej do prawej, pierwsza litera musi być duża, to ma być tak, a tamto inaczej. Określone schematy i zabita inwencja twórcza. A może właśnie tak powinno być, że najpierw trzeba poznać zasady, a dopiero potem eksperymentować? Coś w tym jest, ale presja, pod jaką się je poznaje, często jest zbyt silna. I szansa na to, że ktoś wróci do tej pierwotności, dziecięcej ciekawości jest bardzo mała.

Warto jednak szukać i odkrywać. W końcu nie ma żadnego powodu, dla którego mielibyśmy się ograniczać, kontrowersja jest nawet pożądana. A nawet jeśli by się nie udało, to zawsze zdobywamy to, co jest równie cenne jak odnaleziona droga - doświadczenie i umiejętność radzenia sobie w nowych sytuacjach. 
Agata Kołodziejczyk

18 grudnia 2010

Warsztaty dzienikarskie - program na styczeń.

2011
11.01 Ewa Niewiadomska – sztuka mówienia o sztuce – dziennikarstwo radiowe
21.01 Jarosław Jędrysik - Felieton
26.01 Arkadiusz Trzebuniak - Recenzja

Ewa Niewiadomska - Radio Katowice.

Ewa Niewiadomska
- szefowa Redakcji Kultury Polskiego Radia Katowice. Autorka programów "Moc Kultury", "Więcej Kultury Proszę!", "Pozytywka". Współpracuje z II Programem Polskiego Radia, gdzie relacjonuje najważniejsze wydarzenia kulturalne na Śląsku. Wywiady z ludźmi kultury publikuje na łamach Miesięcznika Społeczno-Kulturalnego "Śląsk". Prowadzi warsztaty radiowe podczas Międzynarodowej Konferencji Tańca Współczesnego w Bytomiu. Współpracuje z Akademią Sztuk Pięknych w Katowicach. Zasiada również w Radzie Programowej projektu "Katowice Europejską Stolicą Kultury 2016". Najważniejsze nagrody w jej dorobku to: Srebrna Maska Śląskiego Teatru Tańca, "Głowa otwarta na teatr" Teatru Śląskiego, "ASP - Artyści Swoim Przyjaciołom" oraz medal "Zasłużony dla Kultury Polskiej" przyznany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Jarosław Jędrysik - Redaktor Naczelny - Górnośląski Tygodnik Regionalny Echo

17 grudnia 2010

Praktyczna wiedza

Jak pisać o sztuce? Jaka jest różnica między informacją a publicystyką? A może co to jest wywiad? Na te pytania odpowiedziały nam prowadzące warsztaty dziennikarskie, Beata Wąsowska i Magdalena Ślawska. Cykl warsztatów rozpoczęła Magdalena Ślawska, wyjaśniając, na czym polega informacja, czym się różni od publicystyki. Spotkanie było bardzo ciekawe, ale niestety, nie wzbudziło zbyt dużego zainteresowania wśród uczniów. No cóż, niech żałują nieobecni, bo nie był to suchy wykład. Wręcz przeciwnie! Warsztaty opierały się na rozmowie wszystkich uczestników oraz na pracy z przykładami. Było też wiele ciekawostek i praktycznej wiedzy.

Na warsztaty prowadzone przez Beatę Wąsowską przyszło trochę więcej osób, ale też nie  tłumy. Jednak była to świetna okazja do poszerzenia swej wiedzy o sztuce współczesnej, a dokładniej o języku używanym do jej opisywania. Myślę, że po tym spotkaniu wszyscy uczestnicy rozumieją, na czym polega różnica między kolażem a asamblażem. Bo Beata Wąsowska dokładnie tłumaczyła wszystkie zagadnienia, pokazywała przykłady (również ze swej twórczości), ale rozmawiała z uczestnikami. I to sprawiło, że wiedza została łatwo i szybko przyswojona.

Ostatnie, jak na razie, warsztaty dotyczyły wywiadu. Spotkanie znów poprowadziła Magdalena Ślawska, która na wywiadzie zna się jak mało kto. Podobnie jak poprzednie warsztaty i te nie były suchym wykładem. Znów wszystko się opierało na rozmowie, co - jak myślę - jest bardzo ciekawe. 

Trzeba do tego dodać, że warsztaty zawsze prowadzone są przez specjalistów z danej dziedziny. Magdalena Ślawska to doktorantka na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego, a Beata Wąsowska to znana artystka i malarka. I właśnie ten fakt, iż tak mało osób zainteresowało się warsztatami, jest dosyć dziwny, wręcz niezrozumiały. Bo jeśli ktoś chce być dziennikarzem albo dowiedzieć się czegoś o sztuce, to powinien być na każdym spotkaniu. Przecież za tę wiedzę ludzie płacą dużo pieniędzy, a my mamy taką możliwość, by dowiedzieć się wszystkiego za darmo! Tak więc, mam nadzieję, że na kolejne warsztaty, które w styczniu też będą się odbywać w naszej szkole, przyjdzie więcej osób. Bo kolejne tematy też są ciekawe, tak samo jak i goście.

Oskar Strzelecki

15 grudnia 2010

Udreki organizatora

Każdy z nas myśli, że zorganizować wystawę fotograficzną to kwestia kilku godzin. Każdy, dopóki nie spróbuje. Też byłem tym „szczęśliwcem”, który tak myślał, dopóki nie odczułem tego na swojej skórze. W przygotowaniach do wystawy może zdarzyć się wiele niespodziewanych i bardzo zadziwiających sytuacji. A to trzeba będzie coś pomalować, coś przyciąć, poprawić i jeszcze wiele, bardzo losowych i trudnych do przewidzenia zdarzeń. Ciekawą rzeczą jest to, że nigdy nie wiadomo, co może nam się przydać. Może znajdziemy nowe zastosowanie dla gumki do gumowania? Kto wie, najważniejszy jest efekt końcowy.

I tak właśnie było w przypadku wystawy Bartka Paleja, a dokładnie - jej przygotowania. Ciągły wyścig z czasem i walka ze zdarzeniami, o których nawet nam się nie śniło. „Bez twierdzenia Pitagorasa nie byłoby tej wystawy”- dość  żartobliwie, ale zgodnie z prawdą stwierdził Bartek już podczas wernisażu. Wywołało to śmiech wśród gości, ale taka jest prawda. Nigdy nie wiesz, kiedy matematyka przyda ci się w życiu. Nam przydała się przy wyliczaniu położenia fotografii na planszach, czy długości żyłki, na której były one wieszane. Nie można też zapomnieć o poziomicy, dzięki której prace wiszą w miarę prosto. Dlaczego w miarę? Bo pewnych rzeczy nie można było zmienić, np. plansz. Dlatego twierdzenie, że wnętrze jest przystosowywane do wystawy można wyrzucić do kosza. Bo każda wystawa zależy od wnętrza, nigdy nie ma takiej samej wystawy w dwóch różnych miejscach. Sam artysta, wchodząc do pomieszczenia jeszcze do końca nie wie, jak będzie wyglądała wystawa. Wszystko kształtuje się podczas przygotowań, na które wpływają bardzo różne zdarzenia. Tu ograniczenia wynikające z ram budżetowych, a tam antyramy, a dokładniej materiał, z jakiego są wykonane. I mówię tu o pleksi, której szczerze nie polecam nikomu. Łatwo się rysuje i elektryzuje, co przyciąga każdy pyłek kurzu. Ma jeszcze wiele innych wad, a jedyną rzeczą, którą znajduję na jej usprawiedliwienie, jest fakt, że antyramy z pleksi są lekkie i trudne do zbicia.

Kolejną sprawą był fakt, że nikt z nas nie organizował wcześniej żadnej wystawy. Jednak myślę, że teraz jesteśmy bogatsi o te doświadczenia i następna wystawa poszłaby nam lepiej. Ale mimo tych wszystkich trudności organizowanie wystawy jest bardzo ciekawe, wręcz pasjonujące. Jest to okrutny sprawdzian dla naszej pomysłowości, ale przy dobrym zespole wszystko jest możliwe. Chłopaki, zrobiliśmy coś fajnego!

Oskar Strzelecki

Świeża krew

Niedobrze mi się robi, kiedy słyszę, w jaki sposób jest określana dzisiejsza młodzież. Jaka to ona jest chamska, wygadana, bezczelna. Zdanie: „Bo za moich czasów...” jest wisienką na złośliwym torcie stereotypów. Ludzie nie mają problemu z krytykowaniem czy też z szufladkowaniem. A przyklejoną etykietkę niełatwo jest przecież usunąć. Prosto jest za to wrzucić wszystkich do jednego worka. Takie to oczywiste. Ogromna część naszego społeczeństwa nie zna tematu od środka, ale na podstawie skrajnych opowieści wierzy w wymyślone sytuacje. Ślizga się po temacie, nie zagłębiając się w środek. Moim zdaniem, taki tok myślenia jest olbrzymim błędem. Naokoło nas jest tak wiele utalentowanej młodzieży. Często są to osoby, o których byśmy nawet tak nie pomyśleli. Nagle okazuje się, że z pozoru zwykli ludzie mają niesamowite podejście do świata i próbują coś dla niego zrobić.

Po przykład nie trzeba sięgać daleko. Bartek Palej jest na to żywym dowodem. Tegoroczny maturzysta i świetny fotograf właśnie zadebiutował wystawą „Widzenie” w I LO. Niezwykle podobało mi się jego wystąpienie na samym początku wernisażu. Pokazał, że jest dowcipny i pełny dystansu do samego siebie. Jednak za najważniejszy uważam fakt, że podszedł do ludzi z ogromną naturalnością. Takim zwykłym człowieczeństwem, które paradoksalnie, teraz już wcale nie jest tak prosto znaleźć wśród społeczeństwa. Dużo osób wydaje mi się sztucznych, kreujących siebie na inną osobę. Byle się przypodobać reszcie, dopasować do panujących kryteriów. Ale chyba podświadomie to nie tego człowiek szuka w drugiej osobie. I właśnie dlatego docenia się taką „świeżą” krew, nie zepsutą przygniatającymi poglądami.

Bartek przedstawił na wystawie 3 cykle, wszystkie bez nazw. Motywem przewodnim prac jest człowiek. Osoba, która ma swoje życie i osobiste poglądy. Jednak nie chodzi tu o kogoś konkretnego, każdy z nas, odbiorców, może się z nim utożsamić. Jego fotografie wydają mi się być idealnym powodem, żeby usiąść i pomyśleć. Zastanowić się nad swoim życiem, może dojść do wniosków. Zastanowić się nad takimi aspektami jak te, które poruszył Bartek w swoich pracach:  nad osobą człowieka, wspomnieniami, historią. Najpiękniejsze jest właśnie to, że, jak określa sama Beata Wąsowska: „Jego sztuka odcina się od piękna, nie na tym polega. Jej podstawową funkcją jest zmuszanie odbiorcy do myślenia”. W pełni się zgadzam z tym zdaniem, jest to dla mnie coś wspaniałego. I sądzę, że nie tylko dla mnie.

I pomyśleć, że gdzieś za rogiem może się znaleźć jeszcze więcej takich osób. Wystarczy się tylko obejrzeć, zetrzeć stereotypowe myślenie, a całkiem możliwe, że okaże się, że ten świat jest zupełnie inny, niż myśleliśmy. Niedowiarkom szczerze polecam wystawę Bartka Paleja. Będzie czynna do 31.01.2011.


Agata Kołodziejczyk

13 grudnia 2010

Najmłodszy w stawce

Już wkrótce zobaczymy fotografie Bartka Paleja! Ten młody, utalentowany fotograf-hobbysta zaprezentuje swe prace podczas kolejnego wernisażu w ramach Akcji Sztuki>Nowe. Tym razem odbędzie się on 15 grudnia o godzinie 17 w galerii I LO przy ulicy Korczaka 6. Mimo młodego wieku Bartek odznacza się własnym, ciekawym stylem, który zmusza do refleksji nad życiem i jego wartościami. Jego prace to nie pocztówki znad morza, tylko oryginalne spojrzenie na świat i ludzi. Wystawa ta będzie jego debiutem, a w historii I LO pierwszą, gdy uczeń (a nie absolwent) wystawia w szkolnej galerii. Tak, Bartek jest jeszcze uczniem, a dokładniej maturzystą. Niemożliwe? A jednak. Przyjdź i oceń jego prace własnym okiem w środę o godzinie 17.

Oskar Strzelecki

12 grudnia 2010

Kij w Semarzysko

Drobiazgi, drobiazgi są najistotniejsze! Bo nic, tylko drobiazgi zawsze i wszędzie człowieka zgubią.” Powyższy cytat to fragment „Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego. Trzeba przyznać, że jest niezwykle trafny. Idealnie określa mechanizm zapadania informacji w pamięć. To właśnie szczegóły, z pozoru nieważne, bardzo dużo mogą nam powiedzieć. Podoba mi się, że Dostojewski podkreślił ten aspekt. Dzięki temu dowiódł, jak bardzo wgryzł się w temat, włożył kij w sam środek mrowiska. Zwrócił ludziom uwagę na to, co niby jest oczywiste, ale i tak warto o tym mówić. Drobiazgi potrafią zgubić, mogą też pomóc, ale jedno jest pewne - uważny obserwator na sto procent je dostrzeże. Na ich podstawie można bardzo dużo powiedzieć o człowieku. Określić jego sposób patrzenia na życie, sposób myślenia.

To właśnie poprzez szczegóły można wyrazić siebie. I wiele osób z tego korzysta. I tu dochodzimy do sedna sprawy – to właśnie taką metodę często obierają artyści. Na przykład Gabriela Kiełczewska-Słowikowska czy Bogdan Kosak. Oboje artyści zajmują się ceramiką, jednak ich spojrzenia na świat są kompletnie inne. Świeżo otwarta wystawa w Semarze - sklepie meblowym na tyskich terenach przemysłowych - jednoznacznie to potwierdza. Zaskoczyła mnie harmonia otoczenia z pracami artystów. Całość idealnie się komponuje, tak jakby była dla siebie stworzona. Ponadto wystawa jest niezwykle pozytywna, dzieli się z ludźmi dobrą energią.

Gabriela Kiełczewska-Słowikowska przedstawiła dwa cykle prac: „Kamienie dźwięku” i „Droga sztuki”. I tutaj warto zaznaczyć, że obejrzenie wystawy nie jest kwestią pięciu minut. Jeśli chcemy ją „rozgryźć”, to będzie potrzebna solidna dawka wnikliwego obserwowania. Bo nagle można odkryć, że „Kamienie dźwięku” to tak naprawdę dzwonki, które równie dobrze można powiesić sobie w kuchni. A poza nazwą „Droga sztuki” istnieje druga, Geijutsudō - czyli japońska wersja polskiej nazwy. To jedno słowo mówi niesamowicie dużo o artystce. Pojawia się pytanie, czemu akurat ten język? I tutaj, na szczęście, nie ma problemu z odpowiedzią, bo można zapytać samą autorkę. „Zawsze miałam umiłowanie do natury, a Japonia jest dla mnie ogromną inspiracją. Traktuję to miejsce jak powrót do tego, co jest pierwotne. Natura i sztuka tworzą niezwykłą harmonię. Przez to krótkie słowo starałam się wyrazić swoje emocje do tego języka, kraju, po prostu Japonii. Podkreślić, jak bardzo jest to dla mnie ważne.”

Drugi artysta, Bogdan Kosak, przedstawił także dwa cykle. Pierwsza praca to płaski i gładki przedmiot z wieloma zagłębieniami. Ni to talerz, ni ozdoba na ścianę. A może coś jeszcze innego? I właśnie o to chodziło artyście, podkreślił ten motyw jeszcze bardziej czymś, co mogło niektórym umknąć. Mianowicie praca nie miała żadnej nazwy, zero karteczek z informacją, w  jakiej temperaturze ceramika została wypalona, żadnego określenia, co to właściwie jest. Wydaje mi się, że twórca dzieła czerpie ogromną radość z tego, że „ludzie robią z pracami, co chcą, dają im drugie i trzecie, i czwarte życie.” - jak to określa sam artysta. Bogdan Kosak twierdzi, że wszystkie przedmioty mają nam służyć i ja w pełni się z  nim zgadzam. To niezwykłe, że sztuka jest nagle tak bliska nam - zwykłym ludziom, możemy z niej korzystać, nie ma dystansu.

Drugi cykl to otoczaki. Gładkie, białe i, co zaskakuje, puste w środku „kamienie”. I tutaj widać wyraźną analogię do „Otoczaków” Magdaleny Abakanowicz. Nawiasem mówiąc, jednej z ulubionych rzeźbiarek projektanta. Ta artystka wykonała bardzo podobny cykl, ale był on zainspirowany żywymi organizmami. U Bogdana Kosaka otoczaki nie są postrzegane w ten sposób. Chociaż paradoksalnie na wystawie są tak ułożone, że wyglądają jak, odwrócona do nas tyłem, idąca gromadka. Nazwa „otoczaki” nie wzięła się od zwierząt, ale od słowa otoczenie. Bo - jak tłumaczy sam artysta - „To ich wnętrze jest najważniejsze, one tylko otaczają to, co może być w środku.”  Jest to niesamowicie ciekawe podejście, zniszczenie tego artystycznego stereotypu: „To moje dzieło. Nie ma nic ważniejszego. Wy, zwykli ludzie, możecie je tylko obejrzeć z odległości co najmniej 3 metrów i jeszcze za to podziękować”. Tutaj każdy może sobie wziąć pracę do ręki, pogłaskać, poczuć, jak jest wykończona. Podobnie jak w przypadku pierwszego dzieła także ten nie ma konkretnej, zapisanej nazwy, a każdy może go widzieć na swój sposób. Czy to jako wazon, czy też domek dla chomika. Ta osobista interpretacja stwarza możliwość brania bezpośredniego udziału w sztuce, pozwala na kreatywne myślenie i zupełną dowolność.

Jak widać, szczegóły są decydującymi elementami i ktoś, kto nie zwróci na nie uwagi, może wiele stracić. Dostojewski już w XIX wieku zdawał sobie z tego sprawę i wiedział, że trzeba to podkreślić. I nieważne, że tam chodziło o zbrodnię i plan działania. Ta sytuacja jest ponadczasowa, przekłada się na nasze życie. W końcu każdy z nas obiera jakiś kierunek, plan, według którego chce działać. I to właśnie te szczegóły, drobiazgi często są wyznacznikami, dzięki którym inni ludzie postrzegają nas w taki, a nie inny sposób.

Agata Kołodziejczyk

Nie mam patentu na wiedzę

Rozmowa z Bartkiem Palejem, uczniem klasy maturalnej I LO w Tychach, który w tym roku pokaże swoje prace w ramach Akcji Sztuki>Nowe

Niedawno skończyłeś osiemnaście lat, a już masz swoją wystawę. Marzyłeś o tym?
Nigdy nie myślałem o tym i trochę się zdziwiłem, gdy pani Wąsowska poprosiła mnie o to. Nawet na początku nie wiedziałem, jak i co wystawić. Ale okazało się, że gdzieś tam, w czeluściach twardego dysku znalazłem parę zdjęć. Niektóre z nich były dopiero projektami, które trzeba było dokończyć. Nie zdawałem sobie też sprawy, ile rzeczy trzeba mieć na uwadze, przygotowując taką wystawę. O wszystkim trzeba było pomyśleć, od rozmiarów antyram, przez format fotografii, aż po program artystyczny.

Myślisz, że wystawa się uda?
Tego się nigdy nie wie. Choć jest to zawsze szansa do przedstawienia swoich zdjęć, by nie leżały w teczkach na półce, i zaprezentowania swoich przemyśleń. Może zainteresują one kogoś, sprawią, że ktoś głębiej zastanowi się nad daną kwestią. A jeśli tak będzie, to znaczy, że wystawa się udała.

Często fotografujesz architekturę. Czy nie wolałbyś fotografować ludzi?
Lubię to robić, ale uważam, że niezbyt mi to wychodzi. Jest to bardzo ciekawe, ale też trudne. Trzeba zadbać o takie rzeczy jak ubiór, ustawienie czy wyraz twarzy. Z architekturą jest inaczej. Można z niej wydobyć pewne atrybuty człowieczeństwa lub poruszyć różne kwestie z nim związane. Ma ona zawsze jakąś ludzką cechę wartą pokazania, w końcu to człowiek ją stworzył.  Ponadto robienie tego typu zdjęć, sam na sam z budynkiem, jest pewnego rodzaju medytacją, jeśli tak to można ująć. Do fotografowania architektury zachęcili mnie też prowadzący warsztaty fotograficzne, to oni mnie tak ukierunkowali.

A więc nie jesteś samoukiem?
Nie, brałem udział w czymś w rodzaju „kursu”, który odbywał się w Pałacu Młodzieży w Katowicach. Prowadziło go dwóch fotografów, którzy znali się na rzeczy. Poza samą fotografią od strony technicznej przybliżyli nam zagadnienia związane z estetyką czy z historią fotografii. Całość odbywała się w ciekawy sposób – nie przez wykład lecz jako dialog. Prowadziliśmy więc z pozoru proste dyskusje, kto jest artystą, czy co to jest dzieło sztuki. W ramach tej estetyki prowadzący warsztaty podsuwali nam różne teksty pobudzające do wzmożonego myślenia.  Ale nie wszystko, co dziś umiem, jest wynikiem tych warsztatów. Przeczytałem też kiedyś jakąś tam książkę i od niej zaczęła się cała ta epicka przygoda z pstrykaniem. Później była instrukcja do aparatu i jakoś tak się to potoczyło.

Jaki jest, według ciebie, cel fotografowania świata?
To zależy od sposobu. Bo można fotografować spontanicznie, np. ludzi na ulicy. I to jest właśnie tak zwane „streetfoto”. Po prostu, pokazuje się wtedy człowieka.  Można też robić fotografie z góry określonym celem, np. fotografię reklamową. Można też, i w tym najlepiej się czuję, starać się uchwycić niepospolite w pospolitym, czy prawdziwe w pozornie neutralnym otoczeniu. Fotografując, staram się nawiązać kontakt z odbiorcą, zadawać pewne pytania, a nie podawać gotowych odpowiedzi, bo nie mam patentu na wiedzę.

Na czym polegały twoje wyjazdy do Pragi czy Lwowa?
Były to tak zwane plenery. Wraz z „warsztatowiczami” i prowadzącymi byliśmy w tych miastach kilka dni, by robić zdjęcia. Było to niecodzienne doświadczenie. Mieliśmy całe dnie na fotografowanie, nie byliśmy niczym ograniczeni. Takie wyjazdy są inspirujące, ponieważ znajdujemy się w nowym, obcym środowisku. To pozwala na zaobserwowanie takich rzeczy, o których nawet mieszkańcy tych miast nie mają pojęcia, bo widują je na co dzień i nie zwracają na nie uwagi. Ma się też wiele czasu na dopracowanie każdego ujęcia i dokładne zastanowienie się nad tematem.

Czy Tychy są atrakcyjnym miejscem dla fotografów?
Każde miejsce jest atrakcyjne, jeśli się na nie odpowiednio spojrzy. Wiadomo, mamy w Tychach pełno bloków, ale trudno jest zrobić pocztówkę z nimi. Na Tychy trzeba spojrzeć inaczej, zastanowić się nad możliwą symboliką pewnych elementów. Na przykład jeden wieżowiec może symbolizować małą wioskę, lecz w innym kontekście jednego człowieka.  Nie chcę tu jednak narzucać jakiegoś sztywnego myślenia. Każdy powinien sam się nad tym zastanowić, jeśli uważa to za jakkolwiek istotne.

Dlaczego podjąłeś się stworzenia cyklu prac poświęconych tematyce oświęcimsko-żydowskiej? To dość trudny temat jak dla nastolatka.
Każdy temat jest trudny, jeśli podejdzie się do niego na poważnie, bo z podejmowaniem danego tematu wiąże się pewna odpowiedzialność. A ten wydawał mi się ważny. Uważam, że należy pamiętać o nim i nie spychać go na bok. Wiele razy w historii zdarzało się, że niektóre istotne wydarzenia zostały zapomniane, nie wyciągnięto z nich wniosków. Tematyka ludobójstwa obrazuje w skrajny sposób, do czego może prowadzić wojna i do czego zazwyczaj prowadzi w mniejszej skali.   Trudność tematu polegała też na tym, że wiele osób już go podejmowało. Musiałem znaleźć taki sposób pokazania, by był on inny, nowy, czyli mający szansę zwrócić na siebie uwagę. Powtórzenie czegoś, co już było, nie odniosłoby żadnego efektu.

Czy fotografia zmieniła twój światopogląd?
Myślę, że zmieniła sposób patrzenia lecz nie światopogląd. Zupełnie inaczej patrzy się na świat przez obiektyw. Zmusiła mnie do głębszego zastanowienia się nad pewnymi sprawami, zadania sobie pytań typowo egzystencjalnych. Są to proste pytania, ale trudno jest na nie odpowiedzieć. Można powiedzieć, że są one typowo gramatyczno-filozoficzne np. jak? gdzie? kiedy? w jakim celu?

Czy to dlatego wybrałeś filozofię jako kierunek studiów?
Po części tak. Na wspomnianych już warsztatach fotografia pokazana była jako filozofowanie za pomocą aparatu, przekazywanie swoich przemyśleń. I ja to kupiłem. Ale ten kierunek też mi się po prostu podoba. Nie mam zamiaru studiować kierunku X przez pięć lat, tylko po to żeby mieć zawód. Jest to szalenie nie pragmatyczne podejście, ale wolę robić coś, co lubię.

Wiążesz swą przyszłość z fotografią?
Myślę, że tak. Ale to czas pokaże, jak będzie naprawdę. Zamierzam rozwijać się w tym kierunku. Może zajmę się fotoreportażem? Kto wie...

Dziękuję za rozmowę.
Ja również.

Rozmawiał:
Oskar Strzelecki

11 grudnia 2010

Sztuka do głaskania

Myślisz, że ceramika to tylko naczynia? A może piękne zastawy stołowe stojące w gablotkach? Nic bardziej mylnego! Ceramika to też sztuka, co udowodnili artyści swymi pracami. Gabriela Kiełczewska-Słowikowska zaprezentowała dwa cykle prac. Instalacja artystyczna „Kamienie dźwięku”, część większej instalacji „Kamienie zmysłów”, poświęcona jest słuchowi i dźwiękom. Całość wykonana jest z ceramiki, ale po poruszeniu każdy z „kamieni” wydaje dźwięk. Co ciekawe, każdy element ma zupełną inną barwę dźwięku. Czy twój ceramiczny dzbanek to potrafi?

Drugi cykl zatytułowany jest dwujęzycznie, po japońsku i po polsku. Geijutsudō, co po polsku znaczy droga sztuki. Instalacja jest hołdem dla natury, która od zawsze inspirowała artystkę. Japoński tytuł też nie jest przypadkowy. Otóż natura w tradycyjnej sztuce japońskiej gra kluczową rolę, tworzy z nią harmonię. Cykl przedstawia ewolucję od masy porcelanowej aż po ceramiczną miseczkę, a wszystko jest umieszczone na postumentach również wykonanych przez artystkę.
Drugi artysta, Bogdan Kosak, na ogół zajmuje się projektowaniem przedmiotów codziennego użytku. A jego sztuka właśnie z tym jest związana. Jak sam przyznaje, jego prace są niejednoznaczne, wielofunkcyjne. Dlatego prace artysty nie mają konkretnego tytułu, nazwa zależy od wyobraźni odbiorcy. I tak zobaczyliśmy talerze wielofunkcyjne, z wieloma zagłębieniami, których można używać w dowolny sposób. Syn artysty lubił jeść z nich posiłki, a klienci wieszali je jako obrazy na ścianach. Czy powiesisz swój talerz na ścianie?
Kolejna praca, czyli otoczaki, na początku sprawiała wrażenie zimnych, ciężkich kamieni. Ale po podejściu do nich okazywało się, że nie są wcale ciężkie ani zimne. A kiedy obeszło się je z drugiej strony, to naszym oczom ukazywało się stadko małych, przyjemnych „zwierzaczków” zmierzających w jakimś kierunku. Jak cała wystawa, również te otoczaki były ceramiczne. Puste w środku, bardzo przyjemne w dotyku, wręcz „do głaskania” - jak stwierdził artysta.
Więc jeśli myślisz, że ceramika jest nudna albo nie nadaje się na dzieło sztuki, to koniecznie musisz odwiedzić tyski Semar. Masz czas do 31 stycznia.
Oskar Strzelecki

6 grudnia 2010

Rozszyfrujmy się

Spojrzeć na dzieło to żaden problem. Gorzej z interpretacją. Można oczywiście przyjrzeć się fakturze, odebrać ogólne wrażenie, skojarzenia. Przemyśleć temat, spróbować rozszyfrować artystę. Ja osobiście często, gdy patrzę na jakieś dzieło, automatycznie wyobrażam sobie, jaka była droga do jego stworzenia. Jaka historia się z nim wiąże. Podobnie czuję się, idąc ulicą. Mimowolnie układam ludziom życiorysy, wczuwam się w ich sytuację. Często aż przesadnie się z nimi identyfikuję. Podobnie jest w sztuce. Każdy ma swój sposób odbioru, większość osób patrzy przez pryzmat swoich doświadczeń, niektórzy starają się zidentyfikować z autorem.
Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy dochodzi do spotkania z artystą. Inne spojrzenie jest na dzieło, gdy obejrzy się je samemu, a inne, gdy spojrzy się na nie i na twórcę. Zobaczy się jego sposoby wyrażania emocji, gesty, usłyszy jego słowa, sposób mówienia. To wszystko tak bardzo wpływa na odbiorcę, że jest w stanie zmienić swój pogląd na dane dzieło. Stosunek artysty do swojej pracy, pasja, z jaką mówi, skromność lub wręcz przeciwnie, przesadne, choć przez niektórych uzasadnione, zarozumialstwo - wszystko jest ważne. Można zazdrościć. Talentu, stosunku do świata, poglądów. Wierzyć w strategię, którą psychologowie określają wygrana-przegrana lub przegrana-przegrana. Ta pierwsza polega na tym, że jednostka musi wygrać, a reszta przegrać, inaczej zwycięstwo nie będzie pełne. Ta druga - jednostka przegrywa i pociąga za sobą jak najwięcej osób. Obie te metody działają na wszystkich płaszczyznach życia. Niektórzy nawet nie wiedzą, że je stosują. Można uznać, że dane dzieło to marna praca. A gdzieś w głębi duszy zawistnie myśleć: „Kurczę, to takie proste. Jak to jest, że niektórzy potrafią wyciągnąć z siebie takie tematy, nadać im formę i przekonać do nich innych?” Ale można też szczerze podziwiać. Zatracić się w głębi dzieła. Skupić się na każdej części, odebrać je jak przyjemność. Smakować sztukę i się z nią scalać.
Ludzie żywo dyskutują na wernisażach, wymieniają się poglądami. Wielu z nich interesuje się sztuką. Nie znaleźli się na wernisażu przez przypadek. W końcu to nie jest temat masowy. Wręcz przeciwnie, jest bardzo niszowy. Czemu tak jest? To „produkt” leżący na wyższej półce. Niedający się prosto poznać. Wymagający dużego zaangażowania ze strony odbiorcy. I trzeba przyznać, że jest to droga impreza. Mało kto może sobie pozwolić na kupno dzieł sztuki. Z drugiej strony niektórzy nawet nie myślą o sztuce, nie mają na nią czasu. Tak zostali wychowani, nie widzą powodów, dla których mieliby się w nią zagłębić.
A czy my, młodzi ludzie, sięgnęlibyśmy po sztukę, gdyby nie „Akcja Sztuki”? Jest to bardzo wątpliwe. Na pewno większość by tego nie zrobiła. Więc myślę, że tym bardziej powinniśmy się cieszyć, że taka możliwość zaistniała i możemy z niej korzystać. Pomaga ona rozszyfrować nie tylko pojęcie sztuki, myślenie innych ludzi, ale także nasze własne wnętrze. Co jest wyjątkowo ważne, bo przecież bez tego nic nie miało by sensu.

Agata Kołodziejczyk

3 grudnia 2010

Co lepsze?

Telewizja? Rady rówieśników? A może „Rzeczpospolita” lub „Bravo Girl”? Jak kształtować swoje opinie? Spróbować odkryć siebie, własne zdanie? Ludzie, niestety, nie tylko młodzież, często, szukając wzorców, opierają się na złych przykładach. To nie jest takie proste, zwłaszcza że nie mówi się na ten temat dużo. Media podstępnie manipulują społeczeństwem, narzucają określoną wizję świata. Mnóstwo osób ślepo wierzy w to, co zobaczy w telewizji. Bez konfrontacji, bez żadnego „ale”. Po prostu ktoś coś powiedział i koniec. Zero próby zanegowania, próby rzucenia na daną sprawę innego światła. Prościej jest przyjąć gotową opinię kogoś innego. Zgodzić się, uwierzyć, że tak musi być.
Tymczasem myślę, że taki problem w ogóle nie powinien istnieć. W końcu każdy ma swój rozum. To takie podstawowe, banalne! Media karmią się bezmyślnymi ludźmi, nie robią tego bez powodu. Masówka przybiera na sile, jest rozpędzoną kula śnieżna, która zwiększa swoje rozmiary z każdym dniem. Machina kręci się coraz szybciej.
Na szczęście są ludzie, którzy chcą z tym walczyć. I nie kończy się tylko na zamiarach. Idealnym przykładem jest tu osoba pani Beaty Wąsowskiej i „Akcja Sztuki”. Samo zorganizowanie tej imprezy jest niezwykłym przedsięwzięciem, które nie ogranicza się jedynie do szeregu wystaw i spotkań z artystami. Są to także warsztaty dziennikarskie. Te z kolei nie są suchymi wykładami, ale spotkaniami, na których można zdobyć bardzo dużo wiedzy, poznać niesamowitych ludzi i, co ważniejsze, mieć możliwość dyskutowania. Skonfrontowania swoich poglądów ze zdaniem innych.
Jest to niesamowicie ważne i myślę, że wysuwa się na pierwszy plan. Ludzie powinni mieć potrzebę konfrontacji, może inaczej, oni ją mają, ale być może uciszają ją, przytłaczają szybkim trybem życia. Zdecydowanie warto zatrzymać się na chwilę, korzystać z okazji takich jak warsztaty, spotkania z ludźmi, pomyśleć i zobaczyć, jak wielką daje to satysfakcję. W końcu nie ma nic lepszego niż ukształtowanie swojego zdania. Inaczej pozostaje ślepe oddanie się telewizji i „Bravo Girl”.

Agata Kołodziejczyk

1 grudnia 2010

Warsztaty dziennikarskie - spotkania

2010
02.12 Magdalenia Ślawska - Informacja a publicystyka.
06.12 Beata Wąsowska - TERMINATOR - Słowa i frazy kluczowe – sztuka współczesna.
16.12 Magdalena Ślawska - wywiad

2011
11.01 Ewa Niewiadomska – sztuka mówienia o sztuce – dziennikarstwo radiowe
21.01 Jarosław Jędrysik - Felieton
26.01 Arkadiusz Trzebuniak - Recenzja